W lutym 2012 r. w drewnianym domu wybuch pożar. Przyczyną było zwarcie instalacji elektrycznej w budynku. Pożar gasiło siedem jednostek strażackich. Po ugaszeniu ognia budynek, od zewnątrz i od wewnątrz, został skontrolowany kamerą termowizyjną, aby ustalić niewidoczne dla ludzkiego oka źródła ciepła wskazujące na potrzebę kontynuowania akcji gaśniczej. Badanie nie wykryło źródeł ciepła. Dowodzący akcją oficer państwowej straży pożarnej zakończył ją i sporządził protokół z zaleceniem zabezpieczenia miejsca zdarzenia i całodobowym dozorem pogorzeliska przez właścicielkę nieruchomości.

Dwie godziny później, ok. godz. 20.30 wybuch kolejny pożar. Objął dach i strop między parterem a poddaszem. Jego przyczyną było rozpalenie się niewidocznych wcześniej, ani niestwierdzonych kamerą termowizyjną, ukrytych wewnątrz stropu i dachu zarzewi ognia w drewnie, trocinach lub płytach osb. Po zakończeniu akcji gaśniczej przez cztery godziny strażacy dozorowali pogorzelisko. Ponowna wizja  kamerą termowizyjną nie wykazała zagrożeń.

   MERITUM Bezpieczeństwo i higiena pracy >>

Poszukiwanie odpowiedzialnych 
Ubezpieczyciel nieruchomości odmówił wypłaty odszkodowania. Stanowisko ubezpieczyciela potwierdził prawomocnie Sąd Okręgowy w Białymstoku wskazując, że właścicielka domu zaniedbała dokonania okresowych przeglądów technicznych instalacji elektrycznej wymaganych w warunkach umowy ubezpieczenia.

Właścicielka nieruchomości wystąpiła więc z roszczeniem przeciwko skarbowi państwa zarzucając strażakom z państwowej straży pożarnej niedogaszenie pierwszego pożaru i w konsekwencji wybuch drugiego pożaru potęgującego zniszczenia. Twierdziła, że strażacy mieli obowiązek dozorowania pogorzeliska. Tytułem naprawienia szkody powstałej w wyniku akcji ratowniczej zażądała ponad 225 tys. zł odszkodowania. Jako podstawę prawną roszczenia wskazała art. 417 par 1 kc. normujący odpowiedzialność skarbu państwa za szkodę wyrządzoną przez niezgodne z prawem działanie lub zaniechanie przy wykonywaniu władzy publicznej.

Brakuje legalnej definicji pożaru
Sąd Okręgowy w Białymstoku stwierdził, że roszczenie kobiety jest niezasadne. Wskazał, że ani ustawa o ochronie przeciwpożarowej, ani ustawa o Państwowej Straży Pożarnej, ani prawo cywilne - nie reguluje sposobu gaszenia pożarów, postępowania strażaków w czasie akcji gaśniczej czy stosowania jakichś procedur. Prawo nie zawiera nawet definicji pojęcia pożaru. Sąd okręgowy przyjął, że pożar to niekontrolowany, samoistny proces spalania materiałów organicznych, jak i nieorganicznych.

Sąd, odwołując się do § 21 ust 2. rozporządzenia Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z 18 lutego 2011 r. w sprawie szczegółowych zasad organizacji krajowego systemu ratowniczo-gaśniczego  wskazał, ze działanie ratownicze kończy się z wraz z przekazaniem terenu, obiektu lub mienia właścicielowi, zarządcy, użytkownikowi lub przedstawicielowi organu administracji rządowej lub samorządu terytorialnego albo policji lub straży gminnej (miejskiej).

Błędny jest więc zarzut właścicielki nieruchomości, że pogorzelisko po pierwszym pożarze powinno być przekazane policji. Skoro właścicielka nieruchomości była na miejscu, dlatego to jej przekazano teren objęty działaniem ratowniczym, tym bardziej, że wyraziła na to zgodę.

Sąd nie zgodził się też z twierdzeniem, że strażacy „mieli obowiązek prawidłowo zabezpieczyć pogorzelisko w celu uniknięcia pożaru wtórnego oraz rozpoczęcia prac komisji powołanej do stwierdzenia przyczyny powstania pożaru”. Taki obowiązek nie wynikał z jakiegokolwiek unormowania. Co więcej przepisy prawa nakładają na straż pożarną wymóg zachowania gotowości operacyjnej, czyli zdolności do podjęcia kolejnych działań ratowniczo-gaśniczych. Obowiązkiem strażaków po stłumieniu pożaru (czyli zlikwidowania niekontrolowanego palenia się) jest powrócić do siedzib jednostek, uzupełnić zużyte środki gaśnicze i paliwo w samochodach, po to, być gotowym do innych działań.

Przepisy nie znają „zarzewia ognia”
Sąd podkreślał, że nie przypadkowo wszystkie akty prawne używają pojęcia „pożaru”, natomiast nie ma w nich pojęcia „zarzewia ognia”, czy „pogorzeliska”. Wszystkie te unormowania wiążą działanie strażaków w akcji ratowniczej z „pożarem”. To zdaniem sądu, ogranicza rolę strażaków, ale też nakazując im działanie tylko na okres trwania pożaru, stawiając im wymóg zachowywania stałej zdolności operacyjnej do innych działań, a pozostawiając właścicielowi terenu (lub organowi administracji, albo policji) odpowiedzialność za to, co może wydarzyć się po „pożarze”, czyli za stan pogorzeliska i jego ewentualne ponowne rozpalenie się. I dopiero takie ponowne rozpalenie się (nowy pożar)  jest uzasadnieniem do kolejnych działań strażaków.

Strażacy zrobili, co mogli
Sąd nie dopatrzył się przy tym zaniedbań w samej akcji ratowniczej. Pierwszy pożar domu został zlikwidowany w sposób prawidłowy, dostępnymi strażakom metodami i sprzętem. Biegły sądowy z zakresu ochrony przeciwpożarowej stwierdził, że kamera termowizyjna nie była w stanie dostrzec ewentualnego występowania zarzewia ognia w drewnianych ścianach budynku mieszkalnego wypełnionych trocinami, osłoniętych konstrukcją budynku. Drugi pożar powstał, jako skutek splotu trzech szczególnych okoliczności: istnienia materiału palnego (drewno w konstrukcji domu), istnienia niewielkich zarzewi (źródeł ciepła) w postaci niewidocznych, niewykrywalnych i nieugaszonych elementów drewna lub trocin, oraz pojawienia się utleniacza (tlenu atmosferycznego), który zainicjował się rozpalenie się na nowo pogorzeliska. Nie ma więc związku przyczynowego między działaniem straży do zakończenia akcji po pierwszym pożarze i wznieceniem drugiego pożaru.

 Wyrok utrzymał w mocy Sąd Apelacyjny w Białymstoku (sygn. akt I ACa 304/17).