„W swojej 37-letniej pracy w górnictwie, w tym 21 lat w ratownictwie górniczym, uczestniczyłem i obserwowałem wiele akcji. Nie mam żadnych wątpliwości, że ta w kopalni Zofiówka należy do najtrudniejszych, z wielu powodów” – powiedział w czwartek prezes Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego (CSRG) w Bytomiu dr inż. Piotr Buchwald.

Ratownicy z CSRG, wraz z tymi z kopalń, uczestniczą w akcji poszukiwania trzech zaginionych pod ziemią górników. Stacja dostarczyła też wykorzystywany w akcji sprzęt, m.in. kamerę endoskopową czy urządzenia do lokalizowania sygnałów radiowych z nadajników w górniczych lampach.

Jak mówił prezes Buchwald, o trudności akcji przesądza nie tylko wielka skala zniszczeń, jakie wstrząs uczynił w podziemnych wyrobiskach, ale także kumulacja różnych podziemnych zagrożeń, m.in. metanowego i temperaturowego. Ponadto pracę ratowników utrudniło zalewisko wodne.

„Wstrząs spowodował wypiętrzenie spągu. Mówiąc obrazowo, spód chodnika został wyrzucony do góry, miażdżąc wszystko, co znajdowało się w tym chodniku: taśmociągi, maszyny, infrastrukturę. W tak zniszczonym wyrobisku pozostały prześwity miejscami jedynie na 40-60 cm; w takie szczeliny wchodzą ratownicy” – wyjaśnił prezes CSRG.

Jak wcześniej informowali przedstawiciele Jastrzębskiej Spółki Węglowej, przed tąpnięciem chodnik 900 m pod ziemią, w którym znajdowali się poszukiwani obecnie górnicy, miał ponad 6 metrów szerokości i 4 metry wysokości. Aby posuwać się naprzód w zdeformowanym wyrobisku, ratownicy muszą wycinać metalowe fragmenty zmiażdżonego sprzętu i ręcznie przekopywać się przez rumosz skalny.
 

Serwis BHP>>

Po sobotnim wstrząsie, który – jak szacują służby górnicze – miał siłę co najmniej 3,4 stopnia w skali Richtera – w wyrobisku wydzieliła się duża ilość metanu – bezbarwnego, bezwonnego gazu, towarzyszącego złożom węgla. Momentami jego stężenie w atmosferze sięgało 50 proc., a czasem – co szczególnie niebezpieczne – przechodziło przez poziom 5-15 proc. nazywany trójkątem wybuchowości – właśnie w takim stężeniu metan może wybuchnąć. Z powodu tego zagrożenia w rejonie akcji nie można używać urządzeń elektrycznych, a jedynie pneumatyczne, zasilane sprężonym powietrzem.

Aby móc prowadzić akcję ratunkową, konieczne było napowietrzanie wyrobisk – w tym celu ratownicy zbudowali kilkaset metrów tzw. lutniociągów, czyli rurociągów doprowadzających powietrze, oraz instalowali dodatkowe wentylatory. Miało to także drugi cel – umożliwienie oddychania zaginionym górnikom. Ratownicy liczą, że mogą oni znajdować się w miejscu, gdzie już wcześniej przechodził rurociąg z powietrzem – w takich sytuacjach intuicja i doświadczenie podpowiadają uwięzionym górnikom rozszczelnienie rurociągu, by zapewnić sobie dopływ powietrza.

Ze względu na niezdatną do oddychania atmosferę, ratownicy – gdy mogli już wejść do wyrobisk po obniżeniu poziomu metanu - od początku pracują w aparatach tlenowych. Powietrza starcza w nich najwyżej na dwie godziny – czasem mniej, ponieważ oddech ratowników, w czasie dużego wysiłku, często jest przyspieszony. W czasie pracy aparatu ratownik musi dojść z podziemnej bazy do wskazanego rejonu, spenetrować wybrany odcinek, i zdążyć wrócić. Stąd pięcioosobowe zastępy muszą się często wymieniać – w ciągu doby w akcji jest ich nawet ponad 40.

Dodatkowym utrudnieniem jest panująca w wyrobiskach wysoka temperatura. Jak relacjonowali przedstawiciele JSW, już po jej obniżeniu, ratownicy – z pełnym, obciążającym wyposażeniem i aparatami - pracują w wyrobiskach o temperaturze przekraczającej 28 stopni Celsjusza.

Oprócz potężnych zniszczeń, wywołanych tąpnięciem, zagrożenia metanem i wysokiej temperatury, akcję utrudniła też woda. W trakcie penetracji zniszczonego wyrobiska ratownicy natrafili na zalewisko, w którym – jak oszacowano – znajdowało się ok. 300-400 m sześc. wody, wciąż w niewielkim stopniu napływającej. Po sprowadzeniu na dół odpowiednich pomp, rozpoczęło się odpompowywanie wody, by ratownicy mogli pójść dalej. Do akcji przygotowany jest też zastęp nurków z KGHM Polska Miedź, a specjalny robot do penetrowania np. zatopionych wraków zaoferowała Marynarka Wojenna.

W tym samym czasie, aby przebić się do wyrobiska znajdującego się za zalewiskiem, z chodnika położonego nad zagrożonym rejonem zaczęto wiercić ok. 100-metrowy otwór o niewielkiej, 9-centymetrowej średnicy, by można było wprowadzić tam kamerę i w ten sposób spenetrować ten rejon, a gdyby byli tam zaginieni górnicy – podać im wodę i pokarm. Gdy pierwszy otwór prawdopodobnie minął miejsce, w które celowano, rozpoczęto wiercenie drugiego.

Ponadto – po raz pierwszy w tego typu podziemnej akcji – śladu zaginionych górników szukał pies, szkolony do poszukiwania ludzi. Wskazał dwa tropy, jednak penetracja tych miejsc przez ratowników jak dotąd nie dała efektów.

W akcję od początku jej trwania zaangażowano ponad tysiąc osób. Jej uczestnicy - choć zawsze realnie oceniają sytuację - powtarzają, że ratownicy zawsze idą po żywych, z nadzieją na odnalezienie górników. „Nadzieja umiera ostatnia” – mówią, przypominając przykłady bohaterów, którzy przeżyli pod ziemią nawet tydzień.

Również prezes CSRG Piotr Buchwald wciąż ma nadzieję na pomyślny finał akcji w Zofiówce, podkreślając przy tym dumę i uznanie dla ratowników uczestniczących w akcji. Prezes wskazał ponadto na potrzebę ciągłych szkoleń ratowników górniczych oraz wyposażenia ich w najnowocześniejszy sprzęt - również ten korzystający z zaawansowanych technologii.

W ciągu minionych 45 lat w katastrofach górniczych i większych wypadkach zbiorowych w polskich kopalniach węgla kamiennego zginęło grubo ponad 200 górników. (PAP)